Zaburzenia odżywiania – jak je rozpoznać i kiedy reagować? - Mamywsieci.pl
Teraz czytasz...
Zaburzenia odżywiania – jak je rozpoznać i kiedy reagować?

Planer na Dobry Rok

Zaburzenia odżywiania – jak je rozpoznać i kiedy reagować?

Nastolatka z zaburzeniami odżywiania z głową ukrytą w dłoniach siedzi przy stole, obok niej dorosła kobieta kładzie wspierająco rękę na jej ramieniu. Na stole leżą talerze z sałatką i szklanki z napojami. Atmosfera sugeruje trudną rozmowę związaną z jedzeniem

Zaburzenia odżywiania to nie tylko walka o idealną sylwetkę, ale przede wszystkim sygnał wewnętrznego cierpienia, które często długo pozostaje niewidoczne. Jak rozpoznać objawy anoreksji, bulimii czy ortoreksji? Jaką rolę w leczeniu odgrywa bliska, otwarta relacja z dzieckiem? Joanna Buraczek, terapeutka, pedagożka i autorka książki Zaburzenia odżywiania, opowiada o mechanizmach choroby, wyzwaniach terapii i o tym, jak osobiste doświadczenia pomagają jej lepiej zrozumieć pacjentów.

O tym, co naprawdę kryje się za zaburzeniami odżywiania

Na ile mechanizmy prowadzące do zaburzeń odżywiania są do siebie podobne?

Joanna Buraczek*: Są podobne, to prawda. W książce, o której rozmawiamy, też zostało to częściowo opisane. Wskazuję w niej, że fundamentem zaburzeń odżywiania jest zwykle jakieś przełomowe wydarzenie w życiu młodego człowieka, które powoduje utratę poczucia bezpieczeństwa. Może to być np. doświadczenie traumy. Nie bez znaczenia jest też rys osobowości.

→ Przeczytaj także: Zrozumienie to najlepszy prezent dla nastolatków

Często u moich nastoletnich klientek obserwuję takie cechy jak perfekcjonizm, silna potrzeba kontroli, trudność w stawianiu granic. Pojawia się też tzw. “syndrom grzecznej dziewczynki” , czyli takiej, która jest zawsze miła, uprzejma, nie stawia oporu, nie mówi „nie”. 

Ale zawsze podkreślam: choć mechanizmy mogą być podobne, każdy przypadek jest inny. To, co dla jednej osoby będzie ogromną traumą, dla innej może być tylko drobnym zakłóceniem. Dlatego w pracy terapeutycznej tak ważne jest indywidualne podejście.

Joanna Buraczek
Joanna Buraczek, źródło zdjęcia: instagram.com/siegam.po.moc/

Nie tylko nastolatki, nie tylko anoreksja. Problem jest większy, niż myślimy

Jak duża jest skala problemu w Polsce? Czy obserwujemy wzrost liczby zachorowań na zaburzenia odżywiania?

To bardzo trudne pytanie, bo mimo że temat jest coraz bardziej nagłaśniany, to nie mamy rzetelnych danych na poziomie krajowym. Statystyki co prawda są, ale pochodzą sprzed kilku lat i dotyczą wybranych krajów. Trudno więc na ich podstawie mówić o obecnej sytuacji w Polsce.

Natomiast z doświadczenia – zarówno mojego, jak i innych specjalistów – mogę powiedzieć, że liczba osób z zaburzeniami odżywiania zdecydowanie wzrosła. Szczególnie wśród dzieci i młodzieży, co bardzo niepokoi.

Z czego to może wynikać?

Po pierwsze ludzie wreszcie przestają się wstydzić i nie boją się mówić o swoich problemach związanych z jedzeniem. Zgłaszają się do mnie dorosłe kobiety, które zyskują odwagę, by przyznać, że zmagają się z chorobą otyłościową, bo od lat jedzą kompulsywnie. Wcześniej nie szukały pomocy, bo były stygmatyzowane. Często słyszały opinie typu „jesteś gruba, to po prostu przestań jeść i problem zniknie”. Takie podejście odsuwało ludzi od terapii.

A po drugie zagrożenia związane z odżywianiem nie są już bagatelizowane. Jeszcze kilka lat temu, podczas warsztatów dla rodziców czy w szkołach, często słyszałam, że „każdy z nas się odchudzał i chciał być szczupły, to tylko moda, minie”. Dziś widzę, że sytuacja się zmienia. Rodzice mają większą świadomość, chcą pomóc i wspierać swoje dzieci.

Często, kiedy myślimy o anoreksji czy bulimii, przed oczami staje nam nastoletnia dziewczyna, ale czy to nie jest stereotyp? 

To rzeczywiście częsty stereotyp, który warto przełamać. Odwołam się do badań Anny Brytek-Matery, która zauważa, że według badań to dziewczęta i kobiety częściej chorują na anoreksję, jednak nie oznacza to, że chłopcy czy mężczyźni nie zmagają się z tym problemem. Z moich własnych obserwacji wynika natomiast, że chłopcy częściej borykają się z kompulsywnym i emocjonalnym jedzeniem. Ich też częściej dotyka bigoreksja, czyli uzależnienie od rozbudowy masy mięśniowej. Podobnie jak w anoreksji kobiety chcą być coraz chudsze, tak chłopcy z bigoreksją obsesyjnie dążą do zwiększania masy mięśniowej. Czują ciągle, że to za mało i nie widzą efektów. Cały ich fokus skupia się na budowaniu mięśni.

→ Przeczytaj także: Mroczna lekcja “Dojrzewania” z Netflix: Czy znamy świat naszych dzieci? Psycholog o lękach i porozumieniu z nastolatkiem

Między kontrolą a lękiem – cicha twarz ortoreksji

W książce pojawia się też temat ortoreksji. To termin, który wciąż rzadko pojawia się w przestrzeni publicznej. Co oznacza?

Ortoreksja to zaburzenie odżywiania polegające na obsesyjnym dążeniu do „idealnie zdrowego jedzenia”. I nie mam tu na myśli sytuacji, w której ktoś stara się jeść sezonowo , np. w lipcu je szparagi, bo są zdrowe i świeże, albo świadomie rezygnuje z żywności wysoko przetworzonej. Takie wybory są jak najbardziej racjonalne. 

W ortoreksji mówimy natomiast o skrajności: tylko eko, tylko bio, tylko określone produkty z konkretnego źródła, i nic innego.

To zaburzenie prowadzi do ogromnego cierpienia. Pracuję z osobami, głównie młodymi kobietami, które nie są w stanie wyjść ze znajomymi do restauracji, bo nie mają kontroli nad składem potrawy. Przypomina mi się jedna z moich klientek, która przez długi czas jadła tylko wybrane produkty z jednego sklepu w Trójmieście. Nic poza tym. To rodzi ogromną samotność, lęk i wyobcowanie.

A jednak ortoreksja wydaje się społecznie „niewidzialna”. Z czego to wynika?

Jest to coś, co jako terapeutkę bardzo mnie frustruje. Ortoreksja ma niestety pozytywny „społeczny filtr”. Jeśli ktoś powie: „Zaczęłam zdrowo jeść”, to reakcja otoczenia jest zwykle entuzjastyczna. Mówią: „Ale super!”, „Ale masz determinację!”, „Też bym tak chciała”. Tymczasem za tą „determinacją” może kryć się cierpienie i obsesja, która niszczy codzienne życie. 

W społeczeństwie wciąż gloryfikujemy zdrowe jedzenie, odchudzanie, wysiłek, kontrolę. I to wszystko sprawia, że ortoreksja często nie jest rozpoznawana jako problem.

Książka "Zaburzenia odżywiania"
źródło zdjęcia: instagram.com/siegam.po.moc/

Wspólna droga do zdrowia. Kto pomaga osobie z zaburzeniami odżywiania?

Jak w takim razie wygląda leczenie zaburzeń odżywiania? Jakie osoby są zaangażowane w ten proces? I jaką rolę odgrywają w nim bliscy?

To temat bardzo złożony. Nie ma jednego schematu, bo każda osoba, która siada przede mną w gabinecie, jest inna. Każdy przypadek wymaga bardzo indywidualnego podejścia. Ale jeśli miałabym to uporządkować i – nazwijmy to – stworzyć model idealny, taką „pomagającą Narnię”, to wyglądałoby to mniej więcej tak, że nastolatek trafia pod opiekę zespołu specjalistów – dietetyka, psychodietetyka, najlepiej ze znajomością zaburzeń odżywiania. Bardzo ważne jest, aby w cały proces zostali zaangażowani rodzice. Ich obecność, zrozumienie i wsparcie mają istotne znaczenie. To od nich w dużej mierze zależy, czy w domu powstanie środowisko sprzyjające zdrowieniu.

Czasem w proces leczenia włączają się też inni specjaliści, np. lekarz rodzinny czy endokrynolog – zwłaszcza jeśli zaburzenie odżywiania wywołało poważne konsekwencje zdrowotne. Bywa, że współpracujemy również ze szkołą, szczególnie w sytuacjach, gdy nastolatek zaczyna się izolować, przestaje chodzić na lekcje albo całkowicie wycofuje się z życia społecznego.

Ale – i to trzeba jasno powiedzieć – w rzeczywistości nie zawsze udaje się zbudować taki kompleksowy system wsparcia. Bardzo często dzieje się tak, że jedna osoba – czy to nastolatka, czy dorosła kobieta – przez długi czas próbuje radzić sobie sama. Czasem wstyd, czasem brak zrozumienia otoczenia, a czasem po prostu brak dostępu do odpowiednich specjalistów sprawia, że ta droga ku zdrowiu jest bardzo samotna.

O drogach, które prowadzą do terapii

Czy osoby trafiające do Twojego gabinetu najczęściej przychodzą z własnej inicjatywy, czy może są to raczej decyzje podejmowane przez rodziców?

Myślę, że nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo tyle, ile mam klientek, tyle jest historii szukania wsparcia. W przypadku nastolatków zwykle wygląda to tak, że to rodzice podejmują pierwszy krok. To oni dzwonią, zapisują dziecko na wizytę, czasem jako pierwsi dostrzegają niepokojące sygnały. I to naprawdę coś, z czego jestem bardzo dumna jako terapeutka. Cieszę się, że mamy dziś tak wielu czujnych, świadomych rodziców. 

Ale zdarza się też, że to same nastolatki szukają pomocy. Może jeszcze nie są gotowe, by powiedzieć wprost: „mam zaburzenia odżywiania”, ale mówią: „nie jestem szczęśliwa”, „źle się czuję sama ze sobą”, „nie radzę sobie z emocjami”.

I muszę przyznać, że ogromnie cenię dzisiejsze nastolatki za ich świadomość. One są w wielu sprawach dużo dojrzalsze niż my byliśmy 20 lat temu. Mają dostęp do informacji, potrafią rozmawiać o emocjach, same inicjują zmianę. To budzi ogromny szacunek.

Źródłem tej świadomości bywa Instagram, TikTok… A tam treści bywają różne.

Zobacz także
dzieci bawią się na śniegu w czasie ferii zimowych

Z jednej strony media społecznościowe potrafią bardzo szkodzić. Promują perfekcjonizm, nierealne sylwetki, presję bycia „idealnym”. A to wszystko naprawdę może wpłynąć na pogorszenie samopoczucia młodych ludzi. Nadal znajdziemy tam treści pro-ana, promujące skrajne odchudzanie. Instagram co prawda stara się je filtrować, dodaje ostrzeżenia czy numery wsparcia, ale takie konta wciąż się pojawiają. Jedna z moich klientek powiedziała kiedyś, że Instagram jest dla niej toksyczną mieszanką. Z jednej strony widzi piękne zdjęcia jedzenia, podróży, szczęścia, a z drugiej strony fotografie bardzo wychudzonych kobiet, z którymi zaczyna się porównywać. I to naprawdę boli.

Ale z drugiej strony nie demonizowałabym social mediów. One mogą też wspierać. To trochę tak, jak z urządzaniem własnego pokoju. Dobieramy meble, książki, kolory, które sprawiają, że czujemy się w nim dobrze. I tak samo powinniśmy „urządzać” nasze media społecznościowe. Obserwować konta, które nas wspierają, edukują, inspirują. 

Jedna z moich klientek dzięki TikTokowi zaczęła rozmawiać z mamą, poszły razem do psychiatry, a potem trafiły do mnie. Oczywiście, TikTok nie zastąpi terapii, ale może być jej impulsem. 

Siła doświadczenia w pracy z zaburzeniami odżywiania

W książce otwarcie napisałaś, że sama kiedyś zmagałaś się z zaburzeniami odżywiania. Czy to w jakiś sposób pomaga Tobie lepiej rozumieć pacjentki? I czy właśnie to doświadczenie miało wpływ na wybór ścieżki zawodowej?

Na pewno moje osobiste doświadczenia z zaburzeniami odżywiania miały wpływ na to, że dziś pracuję właśnie w tym obszarze. Ale prawda jest też taka, że nie był to mój plan od początku. Moja kariera zawodowa zaczęła się zupełnie gdzie indziej. Pracowałam z osobami bezdomnymi, z osobami wykluczonymi społecznie, po eksmisjach. To była bardzo intensywna, wymagająca praca, ale też dawała ogromne poczucie sensu. I byłam przekonana, że właśnie tam zostanę na długo, może nawet na zawsze.

Potem, trochę przez splot różnych okoliczności i poznanie konkretnych osób, zaczęłam zbliżać się do tematu zaburzeń odżywiania. I… wsiąkłam. Pomyślałam sobie: „może to jest właśnie moje miejsce”. I zostało tak do dziś.

A czy moje doświadczenie pomaga w pracy? Myślę, że tak. Kiedy siedzi naprzeciwko mnie dziewczyna i mówi: „dlaczego nikt tego nie widzi?”, „czy to normalne, że tak mam?”, to ja naprawdę wiem, jak to jest. I mogę szczerze odpowiedzieć: „rozumiem cię, też tak miałam”. To buduje ogromne poczucie wspólnoty, współodczuwania. Ale bywa też, że to doświadczenie… trochę przeszkadza. 

W jakim sensie?

Nie w samej pracy terapeutycznej, tylko w oczekiwaniach otoczenia. Zdarza się, że rodzice mówią: „Pani pomogła sobie, to na pewno pomoże też mojej córce”. I tu zawsze bardzo mocno podkreślam: każda historia jest inna, każda ścieżka zdrowienia jest inna, każda definicja zdrowia — też. To, że ja wyzdrowiałam, nie oznacza, że każda osoba przejdzie tę samą drogę. Porównywanie jest bardzo niebezpieczne. I dotyczy to też rodziców. Staram się uczulać ich na to, żeby nie porównywali własnych dzieci ani do mnie, ani do kogokolwiek innego.

Jak rozpoznać, że coś jest nie tak? Wskazówki dla rodziców

Zanim postawimy kropkę, zapytam o coś, co naprawdę może komuś pomóc. Jakie sygnały powinny zaniepokoić rodzica? Co powinno sprawić, że zadzwoni do specjalisty i powie: „coś jest nie tak”?

Dobre pytanie, bo dotyczy to nie tylko zaburzeń odżywiania, ale też depresji, zaburzeń lękowych, przemocy rówieśniczej. Zawsze zaczynam od tego samego: jeśli mamy z dzieckiem bliską, opartą na zaufaniu relację — zbudowaną od małego, krok po kroku — to mamy dużą szansę, że zauważymy, że coś się dzieje. Nawet jeśli dziecko samo nie powie tego wprost, my to zobaczymy.

Jeśli córka kiedyś siadała z nami do wspólnych posiłków, a teraz ich unika i je sama, powinna się nam zapalić czerwona lampka. Gdy mówiła nam kiedyś, że ma miesiączkę, a potem zauważamy, że od dłuższego czasu jej nie ma, to też jest dość niepokojace. Jeśli dziecko było towarzyskie, miało przyjaciół, a nagle zaczyna się izolować, nie wychodzi z domu, jest to coś, co wymaga uwagi.

Sygnały mogą być subtelne: obsesyjne liczenie kalorii, unikanie jedzenia, ćwiczenia nie dla przyjemności, ale dla „spalenia”. Albo przeciwnie — objadanie się nocą, szukanie jedzenia w kuchni po kryjomu. Albo nagłe wychodzenie z obiadu do łazienki i dźwięk spuszczanej wody.

Ale znów: istotna jest relacja. Jeśli jesteśmy blisko dziecka, jeśli rozmawiamy, jeśli umiemy zapytać: „Widzę, że coś się dzieje, czy chcesz mi o tym opowiedzieć?”, to już bardzo dużo.

Dziękuję za rozmowę.

*Joanna Buraczek – terapeutka, od lat pracuje w obszarze zaburzeń odżywiania. Założycielka Centrum Terapeutycznego Sięgam PoMoc, szkoli także specjalistów w obszarze zaburzeń odżywiania. 

Jak oceniasz ten tekst?
Dobry
0
No, nie wiem
0
Świetny
0
Uwielbiam
0
Zwariowany
0
View Comments (0)

Leave a Reply

Your email address will not be published.

(c) 2012-2025 Ekomedia