Pierwsza pomoc. Czy wiesz, jak uratować życie dziecka?
Z tego artykułu dowiesz się:
O pierwszej pomocy wiemy tyle, ile nauczono nas w szkole i pracy. Wiedza ta odnosi się jednak do osób dorosłych. Mało kto wie, jak pomóc niemowlęciu, gdy się zachłyśnie i co robić, gdy się oparzy. Na to nakładają się emocje, zwłaszcza jeśli musimy ratować swoje dziecko. Jak wówczas nie spanikować? I skąd wiedzieć, co robić? O udzielaniu pierwszej pomocy dzieciom rozmawiam z Adą Cienkusz, ratownikiem medycznym, wieloletnim praktykiem i autorką książki „Pierwsza pomoc. Poradnik dla rodziców niemowląt i małych dzieci”.
Pierwsza pomoc: co o niej wiemy?
Co przeciętny Kowalski wie o pierwszej pomocy?
Ada Cienkusz*: Nie wie nic. Zupełnie. Wie jedynie to, czego dowie się w pracy w ramach BHP. Ale wtedy też uczy się zasad pierwszej pomocy obowiązujących w przypadku dorosłych. Choć nie wiem, czy „uczy się” nie jest słowem na wyrost, bo czego można dowiedzieć się na 45-minutowym szkoleniu? I nawet jeśli taka osoba będzie musiała przejść dodatkowe kursy, to one i tak w głównej mierze dotyczą ratowania dorosłych.
Lepiej to niż nic.
A czy pomocy w przypadku zatrzymania krążenia, utraty przytomności, urazów, wypadku samochodowego, zawału serca, udaru mózgu, napadu drgawek i podobnych zdarzeń można nauczyć się w 45 minut? A jeśli jesteśmy rodzicami albo za moment nimi będziemy, to stanowczo za mało. Udzielanie pierwszej pomocy dziecku kieruje się innymi zasadami niż w przypadku osób dorosłych. Inne są też sytuacje i zagrożenia, które mogą dotyczyć najmłodszych. O ile u dorosłych rzadko dochodzi do zadławienia, o tyle jest to najczęstsza przyczyna śmierci u dzieci do lat 4.
Dlaczego rodzice powinni uczyć się udzielania pierwszej pomocy dzieciom?
Niekiedy o pierwszej pomocy mówi się w szkołach rodzenia. Może po prostu warto wybierać te, które taki temat mają w programie?
Samo podjęcie tematu nic nie da. I pytanie, kto o tej pierwszej pomocy mówi. Jeśli to jest położna, to nie ma sensu. Może być świetna w swoim fachu, ale ile razy w swoim życiu ratowała dziecko po zadławieniu? Ile razy uciskała klatkę piersiową niemowlaka? Mnie na studiach ratowniczych też uczono, jak odbierać poród, ale realnie nigdy tego nie robiłam. Ciężko przekazywać wiedzę, gdy nie ma się pojęcia o praktyce.
Wszystko rozbija się o pieniądze. W państwowych szkołach rodzenia budżet jest dość ograniczony, w prywatnych ceny bywają wysokie, to jak tu jeszcze dodać kurs pierwszej pomocy przygotowany przez ratowników medycznych z wykorzystaniem fantomów? To są jednak najlepiej wydane pieniądze. To inwestycja w wiedzę, jak uratować dziecko. Jest coś istotniejszego?
Na szczęście jest sporo szkół rodzenia, które współpracują z ratownikami. Ale są i takie, które tematu nie podejmują. Tak samo, jak są rodzice, którzy uważają, że ich to nie dotyczy.
Coś na zasadzie magicznego myślenia? Nie będę o tym mówić, to zapobiegnę nieszczęściu?
Tak, dokładnie na takiej zasadzie to działa. Jak bardzo jest to błędne myślenie często można się przekonać dopiero wtedy, gdy taki wypadek się zdarzy i dojdzie do tragedii.
→ Dowiedz się więcej: Zapalenie oskrzelików u dzieci – objawy i leczenie
Druga rzecz, że rodzice myślą (i przyznam, że ja długo też tak myślałam), że skoro znają zasady udzielania pierwszej pomocy u dorosłych, to i dziećmi sobie poradzą.
Najpewniej sobie nie poradzą. Różnice między budową ciała niemowlaka a osoby dorosłej są tak duże, że wymusza to na nas zmianę działania, a co za tym idzie – udzielania pierwszej pomocy. Nie możemy traktować niemowlaka jak małego dorosłego. Niemowlak ma bardzo dużą głowę, co sprawia, że w inny sposób będziemy udrażniać jego drogi oddechowe. Inny przykład: średnica dróg oddechowych osoby dorosłej jest aż dwukrotnie większa od średnicy dróg oddechowych małego dziecka. Na to nakłada się kwestia stanów zagrożenia życia, z którymi dana grupa wiekowa może się spotkać. Dorośli raczej rzadko mają bezdechy, natomiast niemowlaki mają je dość często.
I, jak już powiedzieliśmy, dzieci częściej się dławią, zachłystują.
Kiedy szkolę w zakresie pierwszej pomocy, często mówię o tzw. linii życia dziecka. Wspominam o niej też w swojej książce („Pierwsza pomoc. Poradnik dla rodziców niemowląt i małych dzieci” – przyp. red.). Chodzi tu o to, że w zależności od tego, na jakim jesteśmy etapie ze swoim dzieckiem, musimy brać pod uwagę, że mogą wystąpić nieco inne zagrażające zdrowiu i życiu zdarzenia.
Jest mało prawdopodobne, żeby u noworodka wystąpiło silne krwawienie z nosa, ale każda kobieta jeszcze przed porodem powinna wiedzieć, że już w 4. dobie życia może u dziecka dojść do zachłyśnięcia się pokarmem. Musi też wiedzieć, co robić, by zapobiec nagłej śmierci łóżeczkowej (SIDS), dlatego jako ratownik medyczny informuję, jak przygotować pokój dziecka, by zminimalizować ryzyko tragedii. W pierwszych miesiącach życia może też dojść do bezdechów, z czasem zwiększa się też ryzyko infekcji przebiegających z wysoką gorączką, którym mogą towarzyszyć drgawki gorączkowe. Warto, by rodzice wiedzieli, jak w takich sytuacjach reagować.
Mój syn zachłysnął się w 4. miesiącu życia i pamiętam, że panicznie bałam się rozszerzania diety.
Nie Ty jedna, bo to etap, kiedy częściej dochodzi do zadławień. I czasem słyszę, że dlatego właśnie rodzice decydują się podawać dziecku papki, bo po co narażać je na niebezpieczeństwo. Tylko to na nic się zda, bo dziecko może zakrztusić się śliną. Tak było w przypadku mojej córeczki. Miałabym więc profilaktycznie strzykawką odciągać jej ślinę z buzi, której w okresie ząbkowania faktycznie może być bardzo dużo? Absurd.
Rodzice muszą zrozumieć, że pewnych zdarzeń uniknąć się nie da. Owszem, możemy minimalizować ryzyko, np. krojąc owoce na mniejsze części i nie karmić pokarmami stałymi w pozycji półleżącej, w biegu, ale trzeba zrozumieć, że zawsze może dojść do wypadku. I wtedy to od nas zależy, jak potoczy się sytuacja. Jeśli będziemy wiedzieli jak pomóc, będziemy mieli tę pewność, bo znamy teorię i wyćwiczyliśmy określone ruchy, z dużym prawdopodobieństwem uratujemy dziecko. Jeśli tej wiedzy nie będziemy mieć, najpewniej nie zrobimy nic albo będziemy działać po omacku. A tu liczy się każda sekunda. Dosłownie każda. W takich momentach nie ma czasu na szukanie pomocy w Google. Czat GPT też nam nie pomoże.
Monitor oddechu. Dlaczego jego zakup to zły pomysł?
Są jednak urządzenia, które mają rodzicom pomóc minimalizować ryzyko niebezpiecznych zdarzeń, np. monitory oddechu.
To są urządzenia, które nie pomagają. Przerwy w oddychaniu niemowląt w czasie snu są normalne i dotyczą każdego dziecka. Dopiero wtedy, gdy spadnie tętno i saturacja, dochodzi do bezdechu. A tych parametrów monitory oddechu nie badają!
Inna rzecz, że właśnie takie sprzęty usypiają czujność rodziców. Producenci będą oczywiście je zachwalać. Są nawet takie firmy, które mówią wprost: “nasz monitor oddechu uchroni dziecko przed SIDS”. Na jakiej podstawie tak uważają, nie wiem, bo żadne badania tego nie potwierdzają. Amerykańska Akademia Pediatrii, która opracowała listę zaleceń, które mogą zapobiec nagłej śmierci łóżeczkowej, mówi wręcz przeciwnie: monitor oddechu może przyczynić się do wystąpienia SIDS, choćby dlatego, że daje rodzicom pozorny spokój. Ale jak można powierzyć życie dziecka urządzeniu na baterie, które mogą się rozładować albo po prostu przestać działać?
Dość głośno było ostatnio o „odsysaczach” dróg oddechowych. Rzeszowski ratusz miał je kupić wszystkim placówkom oświatowym na terenie miasta w odpowiedzi tragedię w jednym z przedszkoli, w którym po zakrztuszeniu się winogronem zmarł -3-letni chłopiec.
Takie urządzenia do udrażniania dróg oddechowych wykorzystujące zasadę ręcznego ssania faktycznie szturmem podbiły rynek. Masowo zaczęły kupować je żłobki, przedszkola, szkoły, co nas – ratowników medycznych – napawa grozą. Po pierwsze dlatego, że takie urządzenia nie są aktualnie zalecane przez ERC ze względu na brak dowodów naukowych na ich skuteczność[1]. Po drugie takie urządzenie usypia czujność i daje pozory, że jesteśmy gotowi, gdyby doszło do zadławienia. Jeśli dyrekcja kupiła tak sprzęt (jednorazowy za ok. 700 zł) i ogranicza się do powiedzenia, że w przypadku zagrożenia nauczycielka ma iść do szafki, wziąć je, użyć i po kłopocie, to mam duże wątpliwości, czy ktokolwiek umie w tej placówce udzielić pierwszej pomocy.
Wydawałoby się, że w żłobkach i przedszkolach nauczycielki tym bardziej powinny być zobligowane do szkoleń. Nie jest tak?
Teoretycznie opiekun w żłobku i klubie malucha zobowiązany jest do odbycia co 2 lata szkolenia z udzielania dziecku pierwszej pomocy. Szkolenie nieodpłatnie zapewnia pracownikom podmiot prowadzący daną placówkę. Jeszcze do niedawna takie szkolenie można było odbyć on-line, teraz to się zmieniło i kursy z zakresu podstaw medycyny ratunkowej nie mogą odbywać się za pomocą środków porozumiewania się na odległość. I słusznie, bo czego taki opiekun nauczy się zdalnie? Niczego.
Teoria jest ważna, ale tę wiedzę trzeba umieć wykorzystać. Nie nauczę się gotować, czytając książki kucharskie. Muszę spędzić jakiś czas w kuchni. Tak samo jest z pierwszą pomocą – trzeba się jej uczyć z wykorzystaniem fantomów. Tylko w ten sposób będziemy wiedzieć, czy uderzamy z odpowiednią siłą. Taki fantom powie nam, czy robimy to odpowiednio. Słabe poklepywanie nic nie da. Trzeba zdecydowanych i pewnych działań. Ćwicząc, potrzeba więc informacji zwrotnej. Nie da się tego wyćwiczyć na misiu czy lalce.
A może my się po prostu boimy? Ufamy tym sprzętom, nie myślimy o tym, bo prostu nie chcemy jeszcze bardziej skrzywdzić poszkodowanego.
To chyba najgorsze z możliwych tłumaczeń. Jeśli dziecko nie może oddychać, trzeba mu pomóc. Większej krzywdy już mu nie wyrządzimy. Jeśli mu jednak nie pomożemy, dojdzie do tragedii. Moja książka „Pierwsza pomoc. Poradnik dla rodziców niemowląt i małych dzieci” pozwala poukładać sobie to wszystko w głowie. Da podstawy teoretyczne, pozwoli zrozumieć pewne mechanizmy i mam nadzieję, że stanie się bodźcem do tego, by rodzice i opiekunowie dzieci zdecydowali się na warsztaty praktyczne. Takie połączenie pozwoli nabrać pewności siebie i sprawi, że w chwili zagrożenia będziemy działać na autopilocie, czyli tak jak nas uczył wyszkolony ratownik. Bez paniki, bez emocji, tu i teraz.
Dziękuję za rozmowę.
*Ada Cienkusz – ratownik medyczny. Doświadczenie zdobywała zarówno w pogotowiu, jak i w warszawskich szpitalach. Specjalizuje się w tematyce dziecięcej, dlatego każdego dnia pomaga rodzicom zbudować wiarę w siebie, która pozwoli im na bezbłędną pomoc dziecku w przypadku zagrożenia życia. Mama małej Helenki.
[1] Potwierdzenie: Jaskuła J, Gruba M, Aktualne wytyczne resuscytacji European Resuscitation Council (2021) u dzieci w praktyce klinicznej Cz. 3: Zadławienie (strona 2) [dostęp on-line: https://www.mp.pl/pediatria/praktyka-kliniczna/medycyna-ratunkowa/315611,aktualne-wytyczne-resuscytacji-european-resuscitation-council-2021-u-dzieci-w-praktyce-klinicznej-cz-3-zadlawienie,1].