Sharenting. Cena rodzicielskiej dumy - Mamywsieci.pl
Teraz czytasz...
Sharenting. Cena rodzicielskiej dumy

Planer na Dobry Rok

Sharenting. Cena rodzicielskiej dumy

ojciec z córką robią sobie zdjęcia, by je udostępnić w mediach społecznościowych (sharenting)

Każde zdjęcie dziecka wrzucone do sieci to fragment jego życia oddany w obce ręce. Wystarczy kilka kliknięć, by prywatne wspomnienia stały się częścią publicznej narracji, a czasem nawet źródłem zarobku. Sharenting, czyli dzielenie się wizerunkiem dzieci w internecie, coraz częściej wymyka się spod kontroli. Z niewinnych postów powstają konta o setkach tysięcy obserwujących, a dzieci – nieświadome uczestnictwa w wirtualnym życiu – stają się częścią cyfrowego rynku, w którym liczą się kliknięcia, zasięgi i zysk. O cienkiej granicy między miłością a autopromocją, między rodzicielstwem a budowaniem wizerunku kosztem dziecka, rozmawiamy z Julią Piechną z NASK – Państwowego Instytutu Badawczego, ekspertką ds. edukacji cyfrowej.

Z dumy i radości. Tak narodził się sharenting

Zacznijmy od podstaw. Czym właściwie jest sharenting?

Julia Piechna*: Samo słowo sharenting pochodzi z połączenia angielskich wyrazów share – dzielić się – i parenting – rodzicielstwo. Oznacza zjawisko polegające na tym, że rodzice lub opiekunowie publikują w internecie różnego rodzaju treści dotyczące swoich dzieci. Mogą to być zdjęcia, filmy, a także informacje o codziennym życiu dziecka – jego sukcesach, ważnych wydarzeniach czy nawet problemach.

Jak media społecznościowe wpłynęły na skalę tego zjawiska?

Myślę, że sharenting na taką skalę nie istniałby, gdyby nie Facebook czy Instagram. Gdy zaczęły zdobywać popularność – jakieś piętnaście lat temu – wielu z nas zachłysnęło się ich możliwościami.

Nagle pojawiła się przestrzeń, w której można było kontaktować się ze znajomymi, rodziną, ale też budować szerszą sieć relacji i dzielić się ważnymi wydarzeniami z życia. Rodzice szybko odkryli, że to świetny sposób, by pokazywać bliskim swoje dzieci, dzielić się radością i dumą z ich osiągnięć. Z początku miało to charakter bardzo emocjonalny, wręcz spontaniczny. Nikt jeszcze nie myślał o długofalowych konsekwencjach.

Dziś widzimy całe konta, które są oparte na codziennym życiu dziecka.

Początkowo rodzice rzeczywiście publikowali zdjęcia i historie dzieci z potrzeby podzielenia się radością czy dumą. Ale z czasem okazało się, że wokół tych treści można zbudować społeczność, a nawet na nich zarabiać.

Pojawili się tzw. influencerzy parentingowi, czyli osoby, które wykorzystują wizerunek swoich dzieci i ich codzienność do tworzenia treści, współprac z markami czy promocji produktów. W ich przypadku dziecko często staje się częścią wizerunku marki rodzica.

Oczywiście, nie wszyscy robią to w ten sam sposób. Mamy twórców, którzy piszą o rodzicielstwie, ale bardzo dbają o prywatność swoich dzieci. Nie pokazują ich twarzy, nie ujawniają imion. I mamy też takich, którzy właściwie budują całą narrację wokół dziecka, pokazując je niemal w każdej sytuacji.

Bez regulacji, bez zgody, bez granic?

W ostatnim czasie głośno zrobiło się o Polce mieszkającej w Tajlandii, która każdego dnia publikuje w sieci dziesiątki filmików z udziałem swoich dzieci, pokazując je w różnych sytuacjach. Coraz więcej odbiorców zwraca uwagę, że w jej działaniach zaciera się granica między zwykłym dzieleniem się życiem rodzinnym a wykorzystywaniem wizerunku najmłodszych. Oprócz kwestii etycznych pojawiają się też pytania o bezpieczeństwo i prawo. Czy dzieci w takich sytuacjach są chronione przed nadużyciami?

Niestety, w polskim prawie nie ma jeszcze przepisów, które wprost regulowałyby zjawisko komercyjnego sharentingu czy udział dzieci w działalności influencerskiej. Dzieci w reklamach czy filmach są objęte szczegółowymi regulacjami, natomiast w internecie ta granica wciąż pozostaje płynna.

Oczywiście obowiązują przepisy ogólne, przede wszystkim ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, która mówi, że rozpowszechnianie wizerunku wymaga zgody osoby przedstawionej na zdjęciu. W przypadku dzieci do 13. roku życia taką zgodę wyraża rodzic lub opiekun prawny. Starsze dzieci, między 13. a 18. rokiem życia, mają ograniczoną zdolność do czynności prawnych, więc rodzic nadal decyduje w ich imieniu.

Rodzic ma prawo decydować, ale jeśli na tej decyzji zarabia, to czy nie staje się sędzią we własnej sprawie?

Niestety, trochę tak. Teoretycznie, zgodnie z polskim prawem, rodzice mają obowiązek działać dla dobra dziecka, z poszanowaniem jego godności i prywatności. To oznacza, że każda decyzja dotycząca publikacji powinna być podejmowana z myślą o ochronie dziecka, a nie w interesie dorosłych. Bo choć to rodzic klika „opublikuj”, konsekwencje mogą dotknąć przede wszystkim dziecka.

Zdarzały się już przypadki, zwłaszcza za granicą – we Francji czy we Włoszech – kiedy sądy zakazywały rodzicom publikowania zdjęć dzieci, jeśli uznawały, że takie działania naruszają ich godność. Z kolei w innych sytuacjach dorosłe już osoby pozywały swoich rodziców za to, że przez lata zamieszczały w sieci ich zdjęcia bez zgody. To pokazuje, że brak jednoznacznych regulacji prawnych coraz częściej prowadzi do konfliktów na tle prywatności.

Zdjęcia, które nie znikają

Jakie ryzyko niesie ze sobą sharenting?

Przede wszystkim nie wiemy, co stanie się z raz opublikowanym zdjęciem. Może zostać skopiowane, przerobione, wykorzystane w zupełnie innym kontekście. Mówimy dziś o bardzo zaawansowanych narzędziach, które pozwalają przekształcać fotografie w materiały o charakterze seksualnym czy tworzyć realistyczne deepfake’i.

Ale są też skutki emocjonalne i społeczne. Z badań, które prowadzimy cyklicznie wśród nastolatków, wynika, że ponad 40% z nich mówi o tym, że ich rodzice publikują w sieci ich zdjęcia, zaś ponad 20% z nich czuje się z tym źle. Młodzi ludzie odczuwają wstyd, dyskomfort, obawiają się reakcji rówieśników. Zdjęcia, które dla rodziców są urocze, dla nastolatków bywają kompromitujące.

Wyobraźmy sobie: rodzic wrzuca zdjęcie 7-letniego dziecka w zabawnej sytuacji, a kilka lat później to samo dziecko ma 13 lat, wchodzi w świat mediów społecznościowych i nie chce, by te zdjęcia nadal krążyły po sieci. Dla niego to naruszenie prywatności, utrata kontroli nad własną historią. To budzi żal, poczucie braku zaufania, a czasem wręcz złość wobec rodziców.

Dziś coraz więcej mówimy o hejcie. Sharenting ma związek z tym zjawiskiem?

Tak, niestety. Publikowane zdjęcia mogą stać się źródłem drwin, hejtu czy cyberprzemocy. A to nie wszystko. Materiały przedstawiające dzieci w codziennych, niewinnych sytuacjach, np. w stroju kąpielowym na plaży czy podczas zabawy, mogą trafić do niepowołanych rąk.

Zespół Dyżurnet.pl, który zajmuje się reagowaniem na przypadki wykorzystywania seksualnego dzieci w sieci, odnotowuje, że takie zdjęcia, pochodzące często z rodzinnych kont, pojawiają się w zasobach grup przestępczych. W dodatku nowe technologie, w tym sztuczna inteligencja, pozwalają na cyfrowe „rozbieranie” dzieci, czyli generowanie fałszywych zdjęć na podstawie zwykłych fotografii.

To pokazuje, że publikowanie zdjęć dzieci w internecie, nawet tych, które wydają się zupełnie niewinne, może nieść poważne konsekwencje.

Czy my, jako społeczeństwo, potrafimy je dostrzec?

Myślę, że coś się powoli zmienia. Jeszcze kilkanaście lat temu mało kto mówił o sharentingu, a samo pojęcie nie funkcjonowało w debacie publicznej. Dziś ten temat pojawia się coraz częściej. Mówi się o nim w mediach, w szkołach, w kampaniach społecznych. Coraz więcej osób publicznych, także influencerów, świadomie nie pokazuje swoich dzieci w sieci. To bardzo dobry sygnał.

Zobacz także
Łóżko Basic Maxi Plus (wersja z szufladą) Luletto

Ale równocześnie wciąż widzimy mnóstwo złych praktyk. Popularne są filmiki, które wprost uderzają w godność dziecka, np. takie, w których opiekun dla zabawy rozbija na głowie dziecka jajko czy oblewa je wodą. Dorośli się śmieją, bo „to tylko żart”, ale dziecko przeżywa upokorzenie. Takich materiałów wciąż jest ogrom, co pokazuje, że świadomość społeczna dopiero raczkuje.

Prywatność dziecka przede wszystkim

Wspomniałam o influencerce z Tajlandii. Tam, w komentarzach, jest przyzwolenie na przekraczanie granic. Nikt nie widzi niczego złego w pokazywaniu sytuacji, które powinny pozostać prywatne.

To kolejny dowód na to, że reakcje społeczne są skrajne. Część osób protestuje, zwraca uwagę na nieetyczne zachowania, ale równie wiele broni takich działań, tłumacząc, że „to przecież urocze” i że „dzieci są szczęśliwe”. To pokazuje, że funkcjonujemy w dwóch równoległych rzeczywistościach – jednej, która widzi w tym naruszenie godności dziecka, i drugiej, w której dominuje narracja rozrywki i emocji.

Co robić, by publikowanie wizerunku dziecka chroniło jego bezpieczeństwo?

Lepiej wstrzymać się z publikowaniem zdjęć najmłodszych dzieci, a gdy dziecko jest już starsze, warto z nim rozmawiać. Tłumaczyć, czym jest prywatność, dlaczego warto chronić swój wizerunek, uczyć, że każdy ma prawo powiedzieć „nie”, nawet gdy chodzi o zrobienie zdjęcia czy publikację w mediach społecznościowych. Dzieci muszą wiedzieć, że to ich ciało i ich wizerunek.

Często też wystarczy chwila refleksji, by przed opublikowaniem zdjęcia sprawdzić ustawienia prywatności, zastanowić się, kto to zobaczy, czy dziecko mogłoby się kiedyś z tym źle poczuć.

Problem w tym, że jeśli w grę wchodzi możliwość łatwego zarobku, te granice często się zacierają. I to bywa naprawdę niebezpieczne.

Tak, dlatego ważna jest edukacja. W 2005 r. powstało Polskie Centrum Programu Safer Internet (PCPSI), prowadzone wspólnie z Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę. To bardzo szeroki projekt, którego celem jest podnoszenie bezpieczeństwa dzieci i młodzieży w internecie.

Działamy na wielu poziomach – edukujemy dzieci, młodzież, rodziców, nauczycieli, psychologów, pedagogów, przedstawicieli instytucji publicznych. Prowadzimy szkolenia, przygotowujemy materiały edukacyjne i scenariusze zajęć. Funkcjonuje też zespół Dyżurnet.pl, który przyjmuje zgłoszenia dotyczące nielegalnych treści, głównie materiałów przedstawiających seksualne wykorzystywanie dzieci.

W ramach fundacji działa również telefon zaufania 116 111, a na stronie cyberprofilaktyka.pl można znaleźć liczne materiały i poradniki. Szczególnie polecam najnowszy – W sieci wyzwań. Sztuka wychowania w cyfrowym świecie. To ponad dwieście stron praktycznych treści dla rodziców, podzielonych na rozdziały w zależności od wieku dziecka.

Poradnik NASK W sieci wyzwań
W poradniku można znaleźć praktyczne wskazówki i sprawdzone strategie, które pomagają chronić młodych użytkowników internetu i wspierać ich rozwój w cyfrowym świecie.

Oprócz tego organizujemy webinary dla rodziców i nauczycieli, lekcje online dla dzieci, a także różne kampanie społeczne. Staramy się dotrzeć do wszystkich, którzy mają wpływ na wychowanie i bezpieczeństwo młodych ludzi.

Dziękuję za rozmowę.

*Julia Piechna – Pracuje w Dziale Profilaktyki Cyberzagrożeń w NASK, gdzie kieruje Zespołem Projektów Społecznych i Współpracy Międzynarodowej. W swojej pracy zdobyła doświadczenie w organizacji konferencji poświęconych tematyce bezpieczeństwa dzieci online, tworzeniu programów edukacyjnych, prowadzeniu kampanii medialnych, zarządzaniu projektami europejskimi. Absolwentka psychologii społecznej na Uniwersytecie SWPS oraz studiów podyplomowych CSR Strategia Odpowiedzialnego Biznesu na Akademii Leona Koźmińskiego.

Jak oceniasz ten tekst?
Dobry
0
No, nie wiem
0
Świetny
0
Uwielbiam
0
Zwariowany
0
View Comments (0)

Leave a Reply

Your email address will not be published.

(c) 2012-2025 Ekomedia